Założyłem bloga prawniczego, bo chciałem pisać tutaj o prawie. W ostatnich tygodniach prawo jednak mocno związało się z bieżącą polityką. A tak się składa, że ja swego czasu pisałem pracę magisterską akurat w Katedrze Prawa Konstytucyjnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, a moim promotorem był Piotr Tuleja – obecny sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Pewnie ta okoliczność będzie już dla niektórych wystarczająca, aby w tym momencie przerwać czytanie tego tekstu. W końcu można powiedzieć, że jestem wychowankiem sędziego, który został wybrany do Trybunału głosami Platformy Obywatelskiej. Co za tym idzie – jestem więc pewnie skrajnie nieobiektywny.
Dla tych, którzy jednak czytają dalej – mam istotną informację. Nie mam żadnego problemu z krytykowaniem Platformy Obywatelskiej. Mało tego, uważam, że za obecny bałagan z Trybunałem Konstytucyjnym swoją odpowiedzialność ponosi również poprzedni parlament.
Ale nie piszę tego tekstu po to, by zastanawiać się która partia jest lepsza, a która gorsza. Zdecydowałem się napisać ten tekst jako osoba, która cały czas szlifuje swoją wiedzę prawniczą (III rok aplikacji adwokackiej), ponieważ zaczynam mieć wątpliwości czy ta wiedza, którą zdobywam, będzie miała jeszcze jakieś praktyczne znaczenie.
Bo nauczono mnie kiedyś, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego są ostateczne i mają moc powszechnie obowiązującą, a dziś już wiem, że władza wykonawcza może takie orzeczenie całkowicie zignorować.
Bo nauczono mnie kiedyś, że to Sejm wybiera sędziów Trybunału Konstytucyjnego, a dziś już wiem, że kluczowa w tym zakresie jest jednak rola Prezydenta RP, który może według własnego uznania wstrzymać ślubowanie wybranych sędziów.
Bo nauczono mnie kiedyś, że jeśli jakikolwiek podmiot ma wątpliwość co do zgodności aktu prawnego z Konstytucją, to powinien zaskarżyć taki akt do Trybunału Konstytucyjnego, a dziś już wiem, że do podejmowania istotnych działań dla państwa wystarczy własna autorytarna ocena organu władzy wykonawczej co do konstytucyjności bądź niekonstytucyjności przepisu, bez potrzeby zwracania się do Trybunału Konstytucyjnego.
Bo nauczono mnie kiedyś, że Konstytucja RP jest ustawą zasadniczą, której podlegają i z którą muszą być zgodne wszystkie akty prawne w państwie, a dziś już wiem, że w niektórych przypadkach od Konstytucji ważniejsza może być uchwała sejmowa.
Bo nauczono mnie kiedyś, że członkowie Trybunału Konstytucyjnego to ludzie apolityczni, cechujący się wybitną wiedzą prawniczą i mający wielki wpływ na linię orzeczniczą w naszym kraju, a dziś już wiem, że członkami Trybunału Konstytucyjnego mogą być posłowie lub ex-senatorowie partii politycznej o bardzo wątpliwych zasługach prawniczych.
Bo nauczono mnie kiedyś, że ułaskawić można tylko osobę uznaną za winną prawomocnym wyrokiem Sądu, a dziś już wiem, że można ułaskawić każdego człowieka w każdym momencie i w każdej sytuacji – czyżby nawet przed popełnieniem przestępstwa? Być może i tego dowiem się z kolejnych lekcji z życia wziętych.
Bo nauczono mnie kiedyś, że sędziowie są niezawiśli i aby zostać sędzią należy zdać szereg egzaminów i spełniać inne wymagające kryteria, a dziś już wiem, że partia polityczna może przygotować reformę, w której przewiduje się, że „skrajnie niesprawiedliwie orzeczenia” (nie wyjaśniono jeszcze mi tylko co to właściwie znaczy, ale wkrótce pewnie ktoś wytłumaczy) mogą być uchylane z udziałem tzw. czynnika ludowego, czyli obywateli – niebędących nawet z wykształcenia prawnikami.
Bo nauczono mnie kiedyś, że w Polsce obowiązuje zasada trójpodziału i równowagi władz, a dziś już wiem, że to władza ustawodawcza ma w Polsce pozycję dominującą i jeśli tylko ma ku temu stosowne warunki (w postaci bezwzględnej większości w Sejmie) – może z łatwością ograniczyć nawet władzę sądowniczą.
Cóż, podobno człowiek uczy się całe życie. Tylko czy nauka prawa konstytucyjnego na polskich uczelniach ma jeszcze sens?
Pozwólcie, że na koniec sam odpowiem sobie na to pytanie: Tak, nauka prawa konstytucyjnego nadal ma głęboki sens. Bo tylko wtedy kiedy będziemy znać prawo, będziemy wiedzieć kto je złamał.